View Colofon
- "Portrét" translated to CZ by Veronika Horáčková,
- "Il ritratto" translated to IT by Francesco Panzeri,
- "Portret" translated to SL by Ariela Herček,
- "Portretul" translated to RO by Irina Kappelhof Costea,
- "Portret" translated to SR by Aleksandar Đokanović,
- "El retrato" translated to ES by Carmen Clavero Fernández,
- "O retrato" translated to PT by Lut Caenen,
Alicja Oczko
Marta Pustuła
Portret
Dom miał dębowe drzwi i okazałą fasadę, nie było tabliczek z nazwiskami mieszkańców. Trochę trwało, zanim David zszedł na dół, więc stałam i rozglądałam się po ulicy, która była spokojna i biała, nie do porównania z dzielnicą przy kanale, gdzie mieszkałam z Sam. Balansowałam pomiędzy rozmarzeniem a rozgoryczeniem, jak często w konfrontacji z rzeczami, na które nie było mnie stać.
Otworzył drzwi i uśmiechnął się do mnie. Koszulę miał rozpiętą. Weszłam za nim po schodach i znowu powitał mnie jego zapach, orzechów i terpentyny. W atelier panował nieład, podobnie jak poprzednim razem, ale coś jakby się rozjaśniło, choć nie wiedziałam, czy to za sprawą światła dziennego, czy dlatego, że teraz prawie wszystkie obrazy były odwrócone frontem do ściany. Widoczny był tylko niewielki pejzaż leśny, stojący obok butelek przy oknie.
David w skupieniu przeszedł przez pokój, jakby mnie tam nie było. Obszedł stary fotel i z aprobatą poklepał siedzenie, którego sprężyny wydały głuchy odgłos. Potem przyciągnął sztalugę do fotela, przysunął bliżej stolik z pędzlami i ołówkami i usiadł na wysokim stołku. Oblepiona farbą sztaluga wyglądała jak pokryta warstwą ptasich odchodów. Wybrał z pokrywki kilka pinezek i przypiął parę arkuszy papieru do drwenianej ramy. Nucił niezadowolony, wyprostował się, obrócił fotel, przysunął do niego lustro – i usiadł. Wyglądało to tak, jakby przygotowywał scenę. Podwinął rękawy i zobaczyłam jego pięknie ukształtowane ramiona i nadgarstki.
– Zimno ci?
Wciąż stałam w kurtce, z torbą przewieszoną przez ramię, zupełnie nieświadoma temperatury.
– Maksymalnie podkręciłem ogrzewanie.
Po tej uwadze zaczął pracować ołówkami i węglem. Nie był niemiły, ale nieobecny i nie mogłam dłużej zwelkać; miałam zadanie do wykonania.
– Czy mogę dostać wody?
Przyniósł butelkę, napełnił szklankę i znów usiadł. Nawet jej nie dotknęłam, byłam zła, czułam się pozostawiona sama sobie.
– Dobrze – powiedział. – Skończyłem.
Wskazał na parawan na tyłach atelier. Wisiał na nim peniuar. Czułam się bezsilna. Wdech, wydech. Podeszłam do parawanu i rozwiązałam buty. Zdjęłam spodnie, sweter i bieliznę i położyłam wszystko na kupce. W o wiele za dużym peniuarze usiadłam na fotelu, podczas gdy on ostrzył ołówki. To wszystko miało coś z domowej atomosfery, ale w niebezpieczny sposób. Materiał pod moimi pachami zrobił się mokry od potu.
David wskazał na peniuar.
– Mam stać prosto? – spytałam.
– Tak, może, na początek.
Nie kontrolowałam swojej motoryki. Wstałam niezgrabnie.
– Zwyczajnie prosto jest dobrze.
– David – zaczęłam.
Pociłam się tak, że stopy kleiły mi się do parkietu. Siedział dwa metry ode mnie, na swoim stołku, sztaluga pomiędzy nami. Po raz pierwszy cała jego uwaga skupiona była na mnie. Kiedy wypowiedziałam jego imię, spojrzał na mnie ostro i wiedziałam, że posunęliśmy się za daleko.
Zimnymi palcami rozpięłam peniuar i położyłam go na fotelu tak niedbale, jak to możliwe. Ciepła pustka na mojej skórze. Klatka piersiowa unosiła mi się i opadała i przez chwilę miałam poczucie nieważkości. Nie mogłam się skupiać na tej nagości, oparcia mogłam szukać tylko w jego oczach, które ześlizgiwały się po moim ciele. Nic się nie wydarzyło. Pomiędzy pośladkami spłynęła mi kropla potu. Spodziewałam się, że mój strach się wzmoże, ale tak się nie stało, opadł do połowy klatki piersiowej, gdzie zatrzymał się niczym zastała woda.
Wybrał kilka kawałków węgla ze stołu i zaczął szkicować długimi, powolnymi pociągnięciami. Dźwięk węgla szorującego po kartce. Jego ramię przesuwało się w tę i z powrotem po zwróconym w moją stronę arkuszu. Wyglądał, jakby się spieszył, nozdrza miał rozszerzone.
– Czy możesz tak się we mnie nie wpatrywać?
Mój wzrok opadł na podłogę.
– To może po prostu znowu usiądź.
Stopy kleiły mi się do podłogi, kiedy szłam w stronę fotela. David zdjął kartkę i jego ręka natychmiast zaczęła wykonywać okrężne ruchy na kolejnym arkuszu.
Założyłam nogi na oparcie fotela i próbowałam odzyskać kontrolę nad oddechem. Welurowe siedzisko było w wielu miejscach wytarte i wpijało mi się w skórę. Zsunęłam się trochę niżej. Lustrowałam pokój, szukając jakiejś podpory, czegoś, na czym mogłabym skupić uwagę, żeby nie czuć wzroku Davida.
Stojące w oknie butelki rzucały zielone światło na parkiet. Nie wiem, co przywołało to wspomnienie, czy ten kolor, a może materac, który leżał nieco dalej na podłodze? Nagle pomyślałam o łóżku rodziców, na którym często się bawiłam jako dziecko. Stary materac sprężynowy, prześcieradła i cienkie poduszki. Znajomy, ale fascynujący zapach, przedmioty na stoliku nocnym; tłuste zatyczki do uszu, zapałki, pokryta kurzem butelka olejku do masażu. Łóżko dwojga dorosłych ludzi. Skąd się to wzięło? To był stary obraz, nie wiedziałam, że wciąż żył w moim ciele.
Odepchnęłam to wspomnienie i skupiłam się na pejzażu leśnym obok butelek. Trzy pnie drzew. Najdalszy przechodził przez środek płótna, a pozostałe dwa stały po lewej stronie, światło padało na nie z tyłu. „Buki”, pomyślałam. Były gładkie i muskularne, ich listki prawie przezroczyście zielone. Przeniosłam uwagę wzdłuż rogu do wnętrza obrazu i w górę po korze – poczułam się na znanym terenie. Ale to nie działało, nie mogłam się dostać do środka. Złudzenie tworzone przez obraz było idealne, a drzewa zdumiewająco znajome, choć wydawały się bardzo oddalone. Zdałam sobie sprawę, że są majestatycznie samotne. Czy to przez ten kadr, czy nigdy wcześniej tego nie zauważyłam? Próbowałam sobie przypomnieć drzewa w domu, buki na skraju lasu w pobliżu naszej ulicy. „Tak to widział”, pomyślałam, a moją uwagę znowu przyciągnął szorujący dźwięk obok.
Kiedy David wstał i podszedł do fotela, było już prawie całkiem ciemno. Nie poruszyłam się nawet o milimetr. Wziął peniuar z oparcia i udrapował na mnie tkaninę. To był ojcowski gest, ale jeszcze bardziej czułam, że chce mnie przykryć. Na jego przedramionach widać było szare włoski i poczułam zapach jego bliskości.
– Przepraszam – powiedziałam, wkładając ręce w rękawy. – Byłam tak zdenerwowana, że nawet nie wstałam z fotela.
– Nie szkodzi. To pierwszy raz.
Zapalił światło, przyłożył usta do butelki z wodą i pił dużymi łykami.
– Jesteś zadowolony? – spytałam.
– Tak. A ty?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam rozczarowanie i poszłam za parawan, żeby się ubrać. Potem przeszłam obok sztalugi. Chciałam zobaczyć szkice, ale już ich nie było. Tylko pinezki nadal tkwiły w drewnie.
– Przyjdziesz znowu w przyszłą niedzielę?
Zszedł za mną po schodach.
– Nie wiem – odparłam przy drzwiach. – To chyba nie dla mnie. Dlaczego po prostu nie poprosisz Sam?
– Przyjdź w przyszłym tygodniu.
W wyciągniętej ręce trzymał kopertę.
– Do zobaczenia w niedzielę – powiedziałam.
I nie zabrawszy pieniędzy, ruszyłam przed siebie. Szłam szybko, trzymając się blisko mijanych domów, ściskając klucze między palcami zdrowej ręki.
Ale leśny pejzaż mnie nie opuszczał. W domu zwinęłam się na łóżku i w myślach poszłam naszą ulicą, podążając za ojcem utwardzoną dróżką prowadzącą do lasu. Determinacja. Nie od razu dobiegały nas dźwięki, szmery i szelesty, w zaroślach i wyżej, w koronach drzew. Ścieżka wiła się przed nami, tu i ówdzie mogłam ją dostrzec wśród paproci i krzewów. Ojciec szedł zdecydowanie, stawiając sprężyste kroki na miękkiej ziemi. Uspokajałam się, kiedy tak szłam za nim, obserwując jego ruchy. Przez pierwsze dni po śmierci matki nie wychodził z domu. Bałam się jego smutku i chowałam się w swoim pokoju. Kiedy byłam głodna, przekradałam się do kuchni i odrywałam kawałki chleba – byłam za mała na elektryczną krajalnicę – podczas gdy on siedział przy stole, zgięty niczym zeschły liść. Drugiego wieczora podeszłam do niego, żeby go pocałować, ale jego twarz była niemal upiornie zmieniona.
– Tato – powiedziałem, ale nie patrzył na mnie, poszłam więc na górę i płakałam tak długo, aż usnęłam.
Kiedy następnego dnia wyjął laskę ze stojaka na parasole i oznajmił, że chce iść na małą przechadzkę, wpadłam w panikę.
– Mogę iść z tobą?
Byłam gotowa zastąpić mu drzwi. Wydawało mi się, że gdybym pozwoliła mu wyjść, już by nie wrócił. Ale na jego twarzy pojawił się wyraz niepewnej wdzięczności i ramię w ramię weszliśmy do lasu.
Podczas tych wędrówek poruszałam się tak cicho, jak to możliwe. Nie chciałam zakłócać życia lasu, zwierząt i magicznych stworzeń, których obecność przeczuwałam, ale o których bałam się myśleć, aby nie ściągnąć na siebie ich uwagi. Próbowałam obserwować i zapamiętywać jak najwięcej, tak aby w snach na jawie móc iść tą ścieżką wciąż od nowa, niezależnie od tego, co złego wydarzyło się w rzeczywistości. W wyobraźni szłam bardzo powoli, krok, spojrzenie, krok, nasłuchiwanie. Odrywałam się od poszycia, przemieszczałam przez listowie i patrzyłam ponad wielkimi zielonymi polami koron drzew. A nocą, w łóżku, zastanawiałam się, jaki ten bukowy las jest w tym momencie, co porusza się pomiędzy pniami drzew i przemyka po ścieżkach?