View Colofon
Original text "Hiša v Hajfi" written in SL by Andraž Rožman,
Other translations
Editor

Marta Pustuła

Published in edition #2 2019-2023

Kilka miesięcy później

Translated from SL to PL by Joanna Borowy
Written in SL by Andraž Rožman

12 sierpnia

„Mohammad, bądź przy telefonie za pół godziny. Myślę, że go znalazłem!”

Podnoszę się z łóżka, cały roztrzęsiony ubieram się jak najszybciej i wychodzę z hostelu. Szybko. Jakby miało znaczenie, że dotrę do domu pięć minut wcześniej lub później. Prawie zbiegam po zboczu w dół portu, gdzieś pomiędzy żydowską dzielnicą Hardara Carmel a niegdyś palestyńską Wadi Salib. Wciąż jednak słyszę piłę, tnącą najprawdopodobniej żelazo, oraz odgłosy kur i kogutów. Niezwykłe. Zapach wsi w środku miasta, które chce wymazać historię i być nowoczesne. Jakbym cofnął się do 1948 roku, kiedy z tego wzgórza Hagana otoczyła Palestyńczyków, strzelając do nich, burząc ich domy i zmuszając do ucieczki w stronę morza. Ludzie czekali na molo, żeby wejść na pokład statku, odpłynąć w kierunku Akki po drugiej stronie zatoki i udać się do Libanu i Syrii. Do uchodźców należeli ojciec Mohammada, Sulejman, matka Samera, dziadek Daud, babcia Bagdad, ciocia Labiba… 22 kwietnia 1948 roku nie sądzili, że już nigdy nie wrócą do tego kraju. Nie wiedzieli, że ich dzieci i wnuki nigdy nie zobaczą Hajfy.

Strome są stoki wzgórza Carmel. Po przemierzeniu w dół dwóch kondygnacji bezlitosnych schodów i po przekroczeniu dwóch dróg z najnowszą sygnalizacją świetlną docieram do ulicy Wadi Salib. Szukam domu numer 16. Gdy siostra Mohammada poinformowała mnie kilka minut wcześniej, że znalazła pożółkły dokument Dauda z tym adresem, byłem pewien, że ​​widziałem ten dom już wcześniej. Błąd. Tam jest numer 17 i inne numery. I park z palmami, starannie skoszona trawa i skwer. Tam jest plac budowy, wyrastają z niego mieszkania, a w tle monstrum – szklany budynek z niezliczoną liczbą pięter, wyglądający jak gigantyczny statek kosmiczny ze spiczastym dziobem. Tam jest meczet. A tam nad morzem stoją czerwono-białe żurawie. Brakuje tylko numeru 16. Ale jeden z tych domów musi być tym właściwym. W głowie rodzi mi się wiele pytań. 

Czy dom zburzono? Czy syjoniści zburzyli ulicę, tak jak to zrobili z pobliskim cmentarzem, a dom ma teraz inny adres? Czy zmienili tylko numery domów?

Idę w stronę sąsiednich zabudowań. Wadi Nisnas. Obecnie mieszka tu większość ludności pochodzenia palestyńskiego. Muszę zadzwonić do Mohammada. Wolałbym nie. Zastanawiam się, czy nie za wcześnie powiedziałem mu o domu.
Powinienem był poczekać i się upewnić, a nie poddać euforii i przekazać mu na wpół zweryfikowaną informację.

„Przepraszam, jeszcze go nie znalazłem. Ale jestem bardzo blisko. Teraz wiem, na której ulicy się znajduje. Zostało mi kilka domów, może dziesięć. Jeden z nich może być twój”.
„Nie martw się. Po prostu zostaw tam szal mojej mamy”.
„Tak zrobię”.

Przed moim wyjazdem Mohammad przyniósł do baru Shakira bawełniany szal. Pięknie zachowany. Zielony, bordowy, niebieski, z różnymi wzorami. Chciał, żebym zostawił w Hajfie coś od niego. Zapytałem go o historię tego szala. Wyczytałem z jego twarzy, że w tym momencie nie jest gotowy na odpowiedź. „Opowiem ci, kiedy wrócisz”.

Kontynuuję spacer przez Wadi Nisnas. Docieram do Ogrodów Bahaitów i skręcam na północ, idę nieco dalej w kierunku morza, żeby dojść do Fattoush. To restauracja z luksusowymi ogrodami, wspaniałym palestyńskim jedzeniem i kawą z kardamonem.

Przy jednym z drewnianych stołów czekam na działacza palestyńskiego Jafara Faraha. Nie jestem pierwszym, który przybył do Hajfy, by szukać domu. Mężczyzna z gęstymi włosami i krzaczastymi wąsami wie, do kogo się zwrócić w przypadku takich pytań. Wymienia osoby, do których powinienem zadzwonić.

Zabiera mnie do swojego samochodu. W GPS wpisuje „Wadi Salib Street 16”. Urządzenie znajduje adres i prowadzi nas na wschód wzdłuż portu do ulicy, którą już znam. Jestem pewien, że jestem o krok od znalezienia celu. Zbliżamy się do numeru 16. Kobiecy głos oznajmia: cel jest po prawej stronie. Patrzę w prawo. Ale widzę tylko park. Ten park z palmami, skwerem i niemal angielskim trawnikiem. Czy dom stał w tym miejscu i został zburzony? Możliwe. Jednak bardziej niż nawigacji wolę zaufać ekspertom. Z niektórymi planuję spotkania.

13 sierpnia

Dzwonię do ludzi, których Jafar mi zasugerował. Walid Karkabe wykazuje znaczne zainteresowanie moją historią. Ma dostęp do archiwów. Obiecuje mi, że spojrzy na stare mapy. Otrzymuję też nowe informacje od siostry Mohammada. Dokument, który znalazła, może nie zawierać adresu domowego, ale adres zakładu fryzjerskiego Dauda. Takie wyciągam wnioski po rozmowie z nią. Nie wiem, czy bardziej chcę przekonać samego siebie, że wciąż jest nadzieja, czy może faktycznie jej wyjaśnienia można interpretować w ten sposób. Kwestię mogę rozwiązać tylko, jeśli zobaczę dokument na własne oczy. Wyśle mi go. Muszę jedynie poczekać.

Informacje mnie męczą. Wracam do Fattoush na hummus i labneh. Ciężka głowa, ciężkie ręce i nogi. Nie chcę się już ruszać. Dlaczego tu w ogóle przyjechałem? Mohammad sam sporządził szkic domu, dzielnicy i ulicy Wadi Salib, zakładu fryzjerskiego dziadka, dobrodusznej Żydówki Rahel… A teraz ja zniszczę jego iluzję. Podobnie jak syjoniści zniszczyli palestyńskie domy. Powiedział mi przecież, że musiał sobie wyobrażać wolność, żeby przetrwać. A ja mu tę ideę zdepczę. Gorzej jest stracić dom czy iluzję? Czy lepiej poznać prawdę, czy wierzyć dalej? Mohammad nie jest wierzący, ja też nie. A zatem odpowiedź jest jasna. Ale prawda jest trudniejsza niż wiara.

14 sierpnia

Dzwoni do mnie Walid. „Nie ma domu nr 16”. Teraz budują tam 180 mieszkań, na placu budowy obok parku. Wysyła mi mapę i zaznaczone miejsce, gdzie był dom. Mam dowód. Już go nie ma. Nie wiem tylko, czy domu, czy zakładu fryzjerskiego. Wiem jednak, że obok domu znajdowały się schody prowadzące w dół wzgórza Carmel. I że w pobliżu zakładu fryzjerskiego był bar – Radio Café. Muszę zadzwonić do Mohammada.
 
„Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt smutny”.
„Cieszę się”.
„Cieszysz się?”
„Tak. Ponieważ mój głos jest teraz w Palestynie”.
„Twój głos?”
„Tak. Teraz, kiedy z tobą rozmawiam, mój głos jest słyszalny w Hajfie”.

16 sierpnia

Spotykam się z Majidem Khamrą, który napisał książkę o historii Hajfy. Zabiera mnie na plac budowy. „Nie było tu zakładu fryzjerskiego” – mówi przekonująco. Pokazuje mi ręką, żebym szedł za nim. Przechodzimy kilkadziesiąt metrów na południowy wschód i dalej przez ulicę. Ulicą Omar el-Khatab idziemy w dół, skręcamy w lewo. Przechodzimy obok budynków, gdzie teraz jest pchli targ, a kiedyś stały sklepy palestyńskie. Widzimy minaret, a za nim szklane monstrum. Po dziesięciu metrach Majid zatrzymuje się i odwraca w lewo. „Tutaj był zakład fryzjerski”. Wskazuje na drzwi na parterze z aluminiową żaluzją w rogu dwupiętrowego domu z kamienia. „Kilka lat temu nad drzwiami było napisane Al Itihad, Jedność”. Prawdopodobnie tak nazywał się zakład fryzjerski Dauda. „Obok znajdowało się Radio Café”.

Myślę, że mam już odpowiedź. Dom znajdował się tam, gdzie dziś rosną nowe mieszkania, a zakład fryzjerski nie został jeszcze zburzony. Ze szczęścia bardzo chciałbym przytulić Majida. Dom zniknął, ale jest zakład fryzjerski i mam swoją odpowiedź. Wędrówka nie poszła na marne.

Ostatni dowód. Otrzymuję e-mail od siostry Mohammada. Znalazła dokument z 1943 roku stwierdzający, że adres zamieszkania Dauda to Wadi Salib 16. Teraz wszystko jasne. Dom zniknął. Budynek, w którym mieścił się zakład fryzjerski, wciąż stoi.

Czekam na nadejście zmroku, kiedy Wadi Salib i okoliczne ulice pustoszeją. Biorę torbę z szalem. Znów schodzę po dwóch kondygnacjach schodów i przechodzę przez dwie ulice z nowoczesną sygnalizacją świetlną. Przechadzam się po parku. Towarzyszy mi zapach trawy cytrynowej i rozmarynu. Mijając drzewa oliwne i palmy, docieram na plac budowy.

Nie mogę zostawić szala w tym betonie. Idę naprzód w kierunku domów osmańskich. Wybieram klatkę schodową ze sklepieniem na dole i dom stojący obok. Na wpół zburzony, bez dachu, ale z ładnymi łukami nad drzwiami i nad miejscem, w którym mógłby być dziedziniec. Nie spieszę się. Patrzę na szal. Chciałbym, żeby historia szala mogła trwać. Podróżował z Syrii do Słowenii i teraz powrócił na Bliski Wschód, gdzie dorastali rodzice Mohammada. Może ktoś go znajdzie, użyje lub podaruje. Być może będzie czekał w tym miejscu, aż zburzą dom i zabiorą go z resztą gruzu na wysypisko. Albo któryś pracownik zauważy go i zabierze dla swojej żony lub córki. Tak czy inaczej, część rodziny pozostanie tam, gdzie sięgają korzenie rodu Mohammeda, a gdzie on sam być nie może.

Wracam na plac budowy. Wyobrażam sobie, jak żył Daud. Z rana całował Bagdad, Labibę i Sulejmana, zamykał drzwi przy ulicy Wadi Salib 16 i szedł do pracy. Gdy wychodził na drogę, mijał sąsiadkę Rahel. Wymieniali uśmiechy i szybko umawiali się, kiedy Rahel będzie mogła opiekować się Sulejmanem. Spoglądam w morze, prawie sto metrów w dal, gdzie kiedyś cumowała łódź Dauda. Wydaje mi się, że podążam jego śladami, zbliżając się do zakładu fryzjerskiego przy ulicy Omar el-Khatabi. Zanim otwierał roletę na drzwiach, szedł do Radio Café na kawę z kardamonem. Następnie przygotowywał zakład dla klientów i w tym czasie omawiał codzienne wydarzenia z właścicielami sąsiednich sklepów. O czym rozmawiali 20 kwietnia 1948 roku? Czy wiedzieli już, że za dzień lub dwa zostaną wygnani z miasta? Jak udało im się uciec przed przemocą Hagany? Z dziećmi i całym bagażem.

Kieruję się na zachód, nieco pod górę, ulicą, która nazywała się Stanton Street. Docieram do czteropiętrowego owalnego budynku, jednego z największych i najbardziej znanych zachowanych palestyńskich budynków w mieście. Stanton Street 83. Tam Daud chodził do lekarza, doktora Kemala. Patrzę w kierunku cmentarza, oddalonego zaledwie kilka metrów od przychodni. Widzę zniszczone nagrobki, zapuszczone groby, rozrośniętą trawę i drogę, która podzieliła cmentarz na dwie części. Tu powinien być pochowany Daud, Bagdad, Sulejman i Labiba. W górnej części cmentarza zawracam z powrotem do zakładu fryzjerskiego w kierunku meczetu. Robię koło, po którym Daud poruszał się przez cały dzień.

Podchodzę do palmy. Wybieram jedną w parku na placu budowy i ją całuję. Robię tak, jak kazał mi Mohammad.

„Sulejman pozdrawia cię. I Daud, Mohammad, Samera, Bagdad, Labiba…”

1 września

Mohammad zakrywa dolną część twarzy dłonią i wpatruje się w komputer bez słowa. Patrzy, jak stoję na schodach w Hajfie i wrzucam szal do opuszczonego budynku.

„W porządku?” – pytam.
Jeszcze milczy.
„Co powiesz?”
Odsuwa rękę od ust. Jego twarz się rozjaśniła.
„Teraz chciałbym być z mamą”.
Idziemy na balkon na papierosa.

„Dałem Ci szal swojej mamy, żebyś go zabrał do Hajfy. To są moje geny. I tam jest nowy dom. Starego nie ma. Krok po kroku wszystko się kończy. To koniec. Kiedy zobaczyłem, jak wrzucasz szal do domu, chciałem wyciągnąć rękę i go złapać”.

Kładę na stole mydło oliwkowe i torebkę zmielonego kardamonu z Nablus oraz drewnianą deskę z cytatem Darwisza, którą kupiłem w Ramallah.

„Mahmud Darwisz mawiał, że ojczyzna to wspomnienie. Zgadzasz się z tym?” – pytam go.
„Odpowiedź znajduje się w książce Pachnidło Patricka Süskinda. Wspomnienie to zapach. Po zmieszaniu wszystkiego, co mamy na stole, powstaje nowy zapach, nowe wspomnienie. Pamiętam zapach szala mojej mamy”.
 „Pamiętasz, kiedy mama ci go dała?”
„Kiedy umarła, złapałem ją za wciąż ciepłą rękę. Na szyi miała szal. Wziąłem go i wyszedłem. Nie płakałem”.

Schował go do szafy. Czasami owijał go wokół szyi, w Syrii, w Słowenii i w podróży. Kiedy noce oczekiwania na azyl w Lublanie były ponure i czuł, że świat wokół niego się zamyka, używał go zamiast okrycia.

„Tekstura tego szala jest podobna do skóry mojej matki. Jest miękka. Sprawia mi radość”.
„Ale nie masz już szala”.
„Ach… Ważne, że przybył tu z Syrii. Nie chcę, żeby moje wspomnienia pozostały z Asadem”.

A teraz szal jest w Palestynie. Jednak Palestyna nie jest już tym, czym była dla Mohammeda. „Moje wspomnienia uległy zniszczeniu podczas wojny. Zrujnowane miasta i zabici ludzie. Teraz to moje wspomnienie. Syria. Wcześniej Palestyna. To wspomnienie przekazał mi ojciec, a jemu jego ojciec. Ale w Aleppo znam każdy kamień. To teraz moje wspomnienie”.

Tak naprawdę nie istnieje jedno wspomnienie, lecz trzy. „Mam trzy ojczyzny, trzy tożsamości i trzy wspomnienia. Czasami wszystkie trzy łączą się ze sobą, a czasem nie. Zdarza się, że jedno staje się bardziej żywe niż dwa pozostałe. Kiedy byłeś w Palestynie, ta część mojego wspomnienia ożyła. Moje doznania były z tobą. Ty byłeś tam, a ja byłem tutaj. Szaleństwo”.

Kiedy mówimy o wspomnieniu, nie możemy uniknąć tego, którego jeszcze nie mamy.
„Wiesz, pisałem o tobie” – kontynuował Mohammad.
„Naprawdę?”
„Napisałem, że jesteś ptakiem. Wsiadłeś do samolotu, odleciałeś i przyleciałeś z powrotem”.
„Ty nie możesz latać”.
„Latać. Chciałbym latać. Gdziekolwiek bym sobie życzył. Może bym wrócił, może nie. Ale chciałbym spróbować”.
„Nie wiesz, gdzie wolałbyś zostać?”
„Nie wiem, jak będzie wyglądać przyszłość. Wiem jedno. Jeśli pojadę do Palestyny, to będę chciał szybko wrócić. Jeśli pojadę do Syrii, nie wiem. Nie wiem”.

More by Joanna Borowy

Trzmieli Żleb, czyli co wydarzyło się we wsi Strmčnik podczas tygodniowego turnusu narciarskiego

Dzień zero       Znów niemal automatycznie skierował palce w stronę telefonu komórkowego, który położył obok talerza z zupą. Nie żeby spodziewał się czegoś ekscytującego na ekranie, po prostu nawyk był silniejszy… Wolał odinstalowywać aplikację randkową za każdym razem, gdy wracał do domu na kilka dni. I wciąż nie było dla niego całkiem jasne, czy robił to dla siebie i swojej rodziny – ponieważ nie chciał wprawiać ich w zakłopotanie – czy też czynił tak, aby uchronić się przed dyskomfortem innego rodzaju. Nie życzył sobie oglądać wśród użytkowników aplikacji śmiesznych przezwisk i żałosnych, ...
Translated from SL to PL by Joanna Borowy
Written in SL by Agata Tomažič

O rumakach i demonach

      Wczorajszy dzień pamiętam, jakby to było wczoraj. W Brukseli wsiadłem do pociągu do Hagi (a w zasadzie do dwóch pociągów, gdyż miałem przesiadkę) tylko po to, żeby zobaczyć jeden konkretny obraz.       Opętał mnie demon obsesyjnego pragnienia, więc po prostu musiałem pojechać.       Podróż odbiegała jednak znacznie od tego, jak ją sobie wyobrażałem – jako miłą, odprężającą wycieczkę do Holandii – co uświadomiłem sobie prawie natychmiast po opuszczeniu hotelu, zostawiając wszystko i wszystkich za sobą.       Na brukselskim Gare du Nord prawie wsiadłem do złego pociągu, ponieważ patrzyłem ...
Translated from SL to PL by Joanna Borowy
Written in SL by Mirt Komel

Dziennik

21 sierpnia Nazywam się Erik Tlomm, a to jest mój pamiętnik. Pisanie polecił mi psychiatra, być może w celu szybszego powrotu do zdrowia. Ale dla kogo mam właściwie pisać? Dla niego? Dla żony Linii? Chyba nie ośmieliłby się pokazać jej moich zapisków. Na moje wątpliwości odpowiedział: „Niech pan pisze dla siebie”. Kupiłem więc skórzany kajet i znalazłem się tutaj, przy biurku, pisząc pamiętnik dla siebie, i nie mogę pozbyć się dziwnego uczucia, że ​​piszę też dla kogoś innego – ale dla kogo? 22 sierpnia Chciałbym wyjaśnić swój pierwszy wpis do pamiętnika (komu? sobie? jemu? tobie?): przeżył...
Translated from SL to PL by Joanna Borowy
Written in SL by Mirt Komel

Niebo dzielę z ptakami

Czasami naprawdę nie da się wytrzymać. Są tak głośne, że mnie budzą. Poza tym kłócą się o to, kto dostanie najsmaczniejszy kąsek, więc nie mogę spać. Wszystko słyszę, choć okna mają podwójną szybę i ramy są dobrze uszczelnione. Ten chce nasion dyni, tamten siemienia lnianego, co tak przyjemnie chrupie, najmłodsze zabiegają o pokruszony chleb, samiczki za żadne skarby nie spróbują kuli ze smalcu. Kto by pomyślał, że drozdy, rudziki, sikorki i dzwońce nie zamierzają pakować do swojego brzucha wszystkiego, co wpadnie im pod dziób. Mieszkańcy naszego parku są bardzo wybredni. No kto by pomyślał… w...
Translated from SL to PL by Joanna Borowy
Written in SL by Agata Tomažič

Very Important Person

Znów cały dzień wgapiałem się w błyszczące cyfry nad windą. 8… 7… 6… 5… 4… 3… 2… 1…       – Dzień dobry, panie Seljak.       Zawsze go witam, wszak wykonuję swoją pracę profesjonalnie. Odpowiada mi milczeniem, on też jest profesjonalistą. Kiedy mam szczęście, na jego kamiennej twarzy pojawia się zmarszczka. Jeśli ma dobry dzień, unosi prawą brew, jakby chciał mi powiedzieć: „Wiem, że tu jesteś, ale ja działam po dyrektorsku”.       Ileż to razy mówiłem sobie, że zostawię go w spokoju. Że na ignorowanie odpowiem ignorowaniem. Ale moja mama nauczyła mnie, że wobec ludzi w garniturach i krawatach...
Translated from SL to PL by Joanna Borowy
Written in SL by Andraž Rožman
More in PL

Nie byłam, ale teraz jestem. Wrażliwa na każdą zmianę pogody

Po jednej stronie kanału wiatr bije śniegiem w twarz, a po drugiej dmie w plecy, co trochę ułatwia zadanie. Stamtąd, z końca mostu, można podziwiać pejzaż bez mrużenia oczu. Kanał jeszcze nie zamarzł całkowicie, ale to kwestia kilku dni. Wydaje się to nieprawdopodobne, a jednak na samym środku kanału łabędź przedziera się przez śryż. Zmaga się, toruje sobie drogę – metr po metrze, powoli, lecz z dobrym skutkiem.       Należy się zatrzymać, żeby obserwować ten widok. Nie jest to miłe, ale przykuwa uwagę. Mógłby przecież podfrunąć i wylądować pod mostem, gdzie woda nie zamarzła, ale nie robi teg...
Translated from SR to PL by Aleksandra Wojtaszek
Written in SR by Marija Pavlović

Spotkanie po latach

Gotowe. Zabrałem bagaż, garnitur w pokrowcu, łyżkę do butów i oddałem klucz. Do domu mam sześć godzin jazdy samochodem, ale droga powrotna trwa krócej. Opuszczam szybę i z głową wystawioną przez okno przemierzam coraz szybciej główny bulwar miasta. Ostudzone przez wieczór i prędkość powietrze smaga mi policzki, przywodząc na myśl szorstkość gąbki do demakijażu. Mam wrażliwą cerę i nie znoszę zabiegów, którym są poddawani prezenterzy wiadomości, by nie wyglądali na ekranie jak księżyc w pełni – aplikuje się im na twarz warstwę pudru, która jest później zeskrobywana tymi kosmatymi gąbkami. Kiedy...
Translated from RO to PL by Olga Bartosiewicz-Nikolaev
Written in RO by Alexandru Potcoavă

wypychanie ciała

Pod naszą skórą mieszczą się całe światy. O ile można wierzyć ilustracjom. Czasem nie wiem tego na pewno. Chwytam się za obojczyk. Zaczyna wystawać, kiedy podniesie się ramiona. Często tak robię. Obojczyk jest kością solidną, ale cienką. Mogłabym go złamać. Może nie gołymi rękami, ale gdybym uderzyła w niego czymś ciężkim, na przykład tą masywną kamienną figurką, to na pewno. Nie potrzeba wiele, żeby się rozpaść. Wystarczy raz się zakrztusić i po wszystkim. Co się dzieje z okruszkami, które poleciały do nie tej dziurki? Nie widzę niczego, co znajduje się za migdałkami, dyndającymi głęboko w mo...
Translated from NL to PL by Olga Niziołek
Written in NL by Nikki Dekker

Pandy z parku Ueno

Od kiedy urodziły mi się dzieci, a może od kiedy założyłam sobie konto w mediach społecznościowych lub wręcz od kiedy praca zmusiła mnie do tworzenia jasnych, chwytliwych komunikatów, w sumie raczej do odwoływania się do rzeczy znanych, niż do ich wymyślania, dzieliłam mój czas na ten prawdziwy, w którym mogłam wyrażać siebie prawdziwym językiem, i ten fałszywy, w którym zmuszona byłam posługiwać się określonymi kategoriami, rejestrami lub kalkować różne zachowania. Czytałam powieści o nieustępliwych, zdeterminowanych ludziach, którzy wstają o czwartej rano, biorą lodowaty prysznic, a o szóst...
Translated from IT to PL by Mateusz Kłodecki
Written in IT by Arianna Giorgia Bonazzi

W zawieszeniu

Dzień zaczyna się wcześniej, niż zakładałam. Nastawiłam budzik na piątą pięćdziesiąt sześć z kilku powodów. Po pierwsze, chciałam mieć czas na półgodzinną medytację o świcie, żeby tabletka wspierająca funkcje tarczycy zdążyła się wchłonąć przed poranną kawą, potem miałam w planach trening spalająco-wzmacniający z ciężarem własnego ciała; w międzyczasie miałam pamiętać o bojlerze, który nagrzewa się przez około cztery godziny, co z kolei daje mi wystarczająco dużo czasu na wykonanie sekwencji jogi na rozluźnienie serca bez narażania mieszkania na zalanie: termostat nie działa, woda za mocno si...
Translated from RO to PL by Olga Bartosiewicz-Nikolaev
Written in RO by Cristina Vremes

Rzeczy niezmienne

Nie było jeszcze we mnie ani odrobiny strachu, więc wyciągałem ręce, żebyś mnie dotknął. Twoja dłoń opadała, w tle muzyczka jak z windy, opadająca dłoń ciepła jak kluchy, żyły jak skręcone w nieustannej ciszy węże, obgryzałeś paznokcie, aż przypominały muszelki, a twoja dłoń opadała, opad, odpad, aż napotkała moją i spletliśmy dżdżownice palców. Biedaczysko. Dawniej nosiłeś mnie na rękach, wystękiwałeś w środku nocy kołysanki, chociaż sam potrzebowałeś się położyć. Wielokrotnie podcierałeś mi pupcię, wtykałeś dżdżownice w kupy, które zostawiały ślad, i ścierałeś siki z ubrań. Dawniej musiałe...
Translated from PT to PL by Gabriel Borowski
Written in PT by Luis Brito