Zabiera swój ekspres do kawy. Nie wie, kim jest. Wie jedynie, że jest właścicielką w pełni automatycznego ekspresu do kawy De'Longhi Magnifica S ECAM20.110.B. W wersji czarno-szarej. Ponieważ nic więcej nie pamięta, każdy szczegół ma znaczenie. Gdy rano maszyna z potwornym hałasem zaczyna mleć ziarna kawy, natychmiast się budzi – podobnie jak jej sąsiedzi. Ekspres kupiła okazyjnie na Coolblue i przez cztery dni każdego ranka czekała na niego w oknie.
Dzień dobry, witaj w bpost!
Cieszymy się, że możemy Ci pomóc, odpowiadając na Twoje pytania.
30 marzec 2020 10:04 a.m.
Dzień dobry! Moje zamówienie nr 323211191400038556970030 miało zostać dostarczone w sobotę, teraz na stronie nie ma o nim żadnej informacji.
30 marzec 2020 10:05 a.m. ˅
W międzyczasie co pięć minut klikała track and trace. Potem zaczęła odświeżać nie tylko track and trace, ale i swoje wiadomości na Twitterze, bo, mój Boże, jaką miała ochotę na cappuccino z odpowiednią ilością pianki – nie za dużo – i na dobrą kawę. Wszystkie cappuccino, które do tej pory piła, były za słabe, a espresso zbyt mocne. Powiedziała wtedy, że brak jej cierpliwości i że jest amatorką kawy, „niecierpliwą amatorką kawy, która kawę pije ze szklanki, nie z porcelany”. Nie wiedziała, że jej zaburzenia lękowe się nasiliły, bo się pogubiła, a ten ekspres do kawy był jej nową obsesją, dzięki której nie musiała się do tego przyznawać. Wpisała w Google: „Co zrobić, by ziarna kawy dłużej zachowały świeżość?” oraz „Jak uzyskać idealną warstwę pianki?”. Instrukcję przeczytała w Internecie, jeszcze zanim urządzenie dotarło. Kiedy ma się piwnicę, strych, trzy sypialnie i kuchnię o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych, można się łatwo zgubić (nawet jeśli piwnica przez pół roku jest zalana). Dopóki patrzy przez okno, czekając na coś innego, nie musi się rozglądać w środku, nie musi nic robić.
Zabiera swój ekspres do kawy. Zamyka za sobą drzwi. To scena jak z filmu, ale nie rejestrują jej kamery, nie jest bogatą aktorką, która za tę rolę dostaje miliony, ba, nie ma nawet scenarzysty, który wiedziałby, co się wydarzy jutro rano.
Nie wie, co będzie dalej. Wie tylko, że tak musi być. Wie też, że Virginia Woolf byłaby z niej dumna, choć ona wolałaby, żeby życie było łatwiejsze, a wszystko nie musiało stanowić tak wielkiego wyzwania, wolałaby być zwykłą kobietą, którą zwyczajny ktoś kiedyś po prostu zwyczajnie pokocha.
Wynajęłam pokój.
13: 37
Zamykam ten rozdział mojego życia.
13:37
Tak będzie lepiej
13:37
Odzyskałaś kontrolę
13: 37
To nie powinno być takie trudne, więc dla okruchów miłości czy czegoś, co ją przypomina, stara się być nieskomplikowaną kobietą. Szykany w cukrowej polewie smakują równie słodko. Jeśli ona cztery razy powtórzy słowo „przepraszam”, na pewno będzie okej. Jeśli tylko potrafi zrozumieć, dlaczego ktoś zachowuje się w okrutny i irracjonalny sposób, to znaczy, że tak naprawdę to nie jego wina. Nie jest ukochanym, jest postacią, z bólami i lękami z dzieciństwa, które się ujawniają i których ofiarą ona chętnie się stanie. Miłość jest poświęceniem, prawda? Jeśli go nie rozumie, to prawdopodobnie niewystarczająco się stara. Tymczasem przeciska się przez wszystkie scysje, oczekiwania i kłótnie. Za każdym razem przybiera inną postać, aby wpasować się w przestrzeń, która jest jej dana, tak by niczego nie przewrócić, by nie zachwiało się nic, co mogłoby choćby w najmniejszym stopniu zakłócić spokój. Daje z siebie wszystko. Składa siebie w ofierze: na stos z kobietą, którą tworzyła przez dziesiątki lat, niech płonie, kiedyś okaże się, że było warto. To nie wystarcza. Nawet jeśli nic już z niej nie zostaje. Jej terapeutka powie, że to jak chwytanie ludzi za kołnierz, potrząsanie nimi, wołanie: „Cholera, kochaj mnie”. Będzie czekać, aż kobieta w okienku Zooma powie, że nie musi tego robić. Terapeutka powie jednak, że nie wie, czy to konieczne. Dlaczego nie może powiedzieć, że wie na pewno, że nie trzeba łapać ludzi za kołnierz, że jest w niej wystarczająco dużo piękna, by być kochaną, że nie musi się tak bardzo starać, by kogoś do siebie przekonać? Chce być dla kogoś innego tym, czego sama nie zaznała. Niektórzy chcą zostać astronautą lub matką. Ona chce być wieczną ukochaną, kochającą miłością na wieki. Na swojej liście rzeczy, których nie powinna robić, zapisze: „Ostatnią rzeczą, jaką zamierzam robić, jest czekanie. Na wiadomość, słowo, które chcę usłyszeć, na uznanie, na miłość, na którą zasługuję”. Zapisze wszystko, aby pewnego dnia udało jej się tego nie robić, tak jak na liście rzeczy do zrobienia zapisuje się to, co pewnego dnia zamierza się zrobić.
Bierze swój ekspres do kawy, zamyka za sobą drzwi i przez otwór na listy wsuwa klucz do środka. Klucz chrobocze, ześlizgując się po metalowej powierzchni. To płonie przysłowiowy most. Zawsze można popłynąć wpław – ma kartę pływacką – albo zbudować nowy most, ale po co się cofać, skoro można iść do przodu? Poza tym płonące mosty dają światło. Jak kobiety w jej życiu, które codziennie będą ją pytać, jak się miewa. Odpowie im, że dobrze, sama się temu dziwiąc. Pomyślą, że robi po prostu dobrą minę do złej gry, ale nie może kłamać, że jest źle, bo nie jest. Pomyślała o wszystkim. W Nowy Rok wyśle do każdej z nich prywatną wiadomość, że jeśli kiedyś będą jej potrzebować, mogą na nią liczyć, ale ma nadzieję, że nigdy nie będą jej potrzebować tak bardzo, jak ona potrzebowała ich w minionym roku. Nauczy się nowych pojęć: mortification czy the narcissist, lovebombing i ruminating. Oduczy się innych, takich jak żal i wstyd oraz niepohamowana potrzeba potwierdzenia własnej wartości (to pięć słów, ale niech będzie). Będzie je zapisywać obok siebie i jedne pod drugimi, układać z nich zdania. Im więcej zna słów, tym więcej tekstów może stworzyć. Będzie wiedziała, że nic z tego, co ją spotkało, nie definiuje tego, kim jest. Definiuje ją, co z tym zrobi. Rozwiodła się – to fakt – nie jest kobietą rozwiedzioną – nie na zawsze. On nie może jej napiętnować, ona nie jest przecież krową. Uważa, że to okropne. Że są ludzie, którzy żerują na jej wnętrzu, którego nigdy nie była świadoma, którego sama nie widziała, ale które najwyraźniej jest na tyle widoczne, by je wykorzystać: jej wieczne poczucie winy, potrzeba potwierdzenia własnej wartości, poczucie bezwartościowości, chęć bycia zauważoną, uzależnienie od miłości. To straszne, że niektórzy ludzie są tak puści w środku – bez uczuć, bez empatii, bez osobowości – że pociąga ich wszystko to, czego ona ma w nadmiarze, że muszą sięgać po to, czego ty masz w nadmiarze. W artykułach czyta, że powinna to traktować jako komplement. Że na pewno jest wyjątkowa. Nie chce być wyjątkowa. Jest oburzona tym, jak niesprawiedliwy jest świat: przecież jeśli naprawdę brakuje mu fragmentów mózgu, to nic nie da się zrobić, nie można go wyleczyć. Przecież nie skonstruował sam swojego umysłu, nie wygryzł z niego kawałka. To on jest ofiarą. Ona jedynie przypadkową poszkodowaną.
Bierze swój ekspres do kawy, zamyka za sobą drzwi i przez otwór na listy wsuwa klucz do środka. Właściwie powinna płakać, myśli, ale nie płacze. Myśli, że powinna mniej myśleć o tym, co powinna zrobić. Przez długi czas życie kobiety było proste. Rodziła się i umierała. Pomiędzy jednym a drugim działy się różne rzeczy, na które nie miała wpływu. Proste nie oznacza łatwe. Życie kobiety nigdy nie było łatwe. Było nieskomplikowane: jeśli jest tylko jedna droga, nie można się zgubić. Chodzi nie o to, co konkretnie zmienia się dla kobiet – że mogą prowadzić samochód, studiować i pewnego dnia być może zarabiać tyle samo, co mężczyźni – ani o to, jak rośnie lub maleje ich pozycja w patriarchalnym społeczeństwie, które bitwy wygrywają, a które przegrywają, o mrówcze kroczki do przodu, a od czasu do czasu krok wielkości stopy olbrzyma do tyłu. Nie. To zmiana w ramach jednego życia i to, jak kobieta niesie ją w swoich rękach. To znaki pierwszeństwa przejazdu na drodze, zjazdy w lewo i w prawo, znaki stopu i objazdy. To błądzenie. Nie ma już jednej właściwej drogi. Są rozgałęzienia torów, wszystkie możliwe miejsca, w których się przecinają i w których pociągi jadące z pełną prędkością mogłyby się zderzyć i rozprysnąć na metalowe kawałki. Tak się właśnie stało. To szlabany, migające światła, korki. To ronda. Jeżdżenie w kółko, do zawrotu głowy, ale bez docierania do domu. Jest okej. Chaos w głowie, zagadki w sercu. Paradoks, którym jest ona sama. Jest okej. Wciąż będą się zdarzały dni, kiedy będzie się czuła zagubiona, i w te dni, jeśli będzie ciepło, kupi sobie mrożoną kawę i wypije ją, siedząc na schodach kościoła i gapiąc się na przechodniów. Spacerem wróci do domu, coś sobie ugotuje i będzie się cieszyć tym, jak zwyczajne są te dni. Zamieni strach w zaufanie, a znudzenie w spokój. Zrozumie, co miał na myśli Lucebert, pisząc: „Wszystko, co ma wartość, jest bezbronne”. Powtórzy więc to, czego się dotąd nauczyła, aby jednak spróbować się obronić:
1. Odmawia milczenia.
2. Odrzuca wygodę i przyzwyczajenie.
3. Odrzuca obojętność i zgorzknienie.
4. Odrzuca wszelkie etykiety, nazwy i ślepe zaułki.
5. Odmawia kapitulacji, odrzuca rozcieńczone wino, ale i upojenie.
6. Odrzuca klapki na oczach i arogancję, ale zamierza zająć tyle miejsca, na ile jej zdaniem zasługuje, a zasługuje.
7. Odmawia umniejszania siebie, aby inni mogli poczuć się więksi.
8. Ale nie każda bitwa jest jej bitwą.
Bierze swój ekspres do kawy, zamyka za sobą drzwi i przez otwór na listy wsuwa klucz do środka. Zapada zmierzch i ulica jest wyludniona. Nikt nie widzi, jak odchodzi. Nie ma pożegnalnego wieńca, pochodu triumfalnego. Kryjąca się w niej zraniona dziewczynka chce usłyszeć, że postąpiła słusznie, kobieta, która ją otacza, wie, że postępuje słusznie, już nie walczy.