View Colofon
Original text "24" written in SR by Marija Pavlović,
Other translations
Proofread

Marta Pustuła

Published in edition #2 2019-2023

17, 18

Translated from SR to PL by Aleksandra Wojtaszek
Written in SR by Marija Pavlović

17

22.12.2014. Diario de Vida

W widmowej naturze Plaça d'Espanya zawierała się wspaniałość minionej cywilizacji, po której dzisiaj nie było już śladu. Na co potędze kolonialnej taki wielki plac, podzielony na części odpowiadające poszczególnym hiszpańskim prowincjom, na co mu ta arena dawnej świetności? Karety krążyły wokół fontanny, proponując turystom tanią zabawę w arystokrację. Przynajmniej nie było tu segwayów. Jeden z koni wykorzystał nieuwagę woźnicy, wyswobodził się z zaprzęgu i galopem popędził ku wolności. Zostawił za sobą skonsternowanych ludzi, dźwięk migawek aparatów próbujących uchwycić tę scenę, no i tęczę przy fontannie na środku placu. Pobiegł do parku Marii Luisy. Disneyland dla dorosłych był spokojny i nieprawdopodobnie idylliczny. Koń przebiegł obok okazałego drzewa Ficus macrophylla, które wyglądało niczym z fantasmagorycznej ilustracji w bajce dla dzieci. Rosło w parku między palmami i pozostałą zielenią, monumentalnie rozpościerało na ziemi swoje korzenie tak, jak korona rozkłada gałęzie. Z drzewa odfrunął gołąb, wzniósł się nad fontanną (styl mudéjar) i dołączył do swoich towarzyszy, zgromadzonych wokół wysepki pełnej kaczek i łabędzi. Przy lądowaniu rzucił coś do swojego przyjaciela, który wzbił się w powietrze, zatoczył szeroki krąg ponad głowami dwojga zaciekawionych ludzi i, utrzymując ich uwagę, teatralnie osiadł na drzewie opodal. Wtedy spostrzegli gromadę gołębi przycupniętych na gałęziach. Przeszli przez most, obejrzeli scenkę z ptasiego życia i ruszyli dalej, do altany położonej na wzniesieniu, żeby stamtąd podziwiać park. Obok nich przebiegła dziewczynka, zatrzymała się przy ogrodzeniu z wyrytym napisem NO8DO, spojrzała na poszatkowany pejzaż wokół i popędziła dalej. Zatrzymała się zachwycona, kiedy zobaczyła dwie dziewczynki, które krzyczały radośnie, jadąc w stronę Plaza de América na niezidentyfikowanym pojeździe. Okrążyły plac, a potem zobaczyły coś niepokojącego – przy pawilonie Mudéjar leżał martwy koń. Był spokojny, bo ostatnie chwile swojego życia spędził jak rewolucjonista, bojownik o prawa swojego gatunku.

Viktor stał na Plaça d'Espanya, a w uszach brzmiała mu piosenka Kocham cię jak konia Zdenki Kovačiček. Na potrzeby śledztwa sporządził dwadzieścia cztery kartony z notatkami opartymi na dzienniku Vidy i innych zdobytych informacjach.
      Zdecydował, że poukłada części zagadki na ławkach otoczonych kafelkami, przedstawiającymi sugestywne sceny z dziejów poszczególnych prowincji. Na każdy fragment historii Vidy przypadał jeden miniołtarzyk, do którego Viktor podchodził z szacunkiem, pokorą i chęcią zrozumienia tajnego języka tych tekstów. Miał szczęście, że na tym wygładzonym, nadrealnym placu nie było przesadnie dużo turystów; oni tłoczyli się w wąskich ulicach centrum, gdzie polowali na świąteczne przeceny. Policjanci co jakiś czas podchodzili i sprawdzali, co robi Viktor. Budził podejrzenia, ale udawało mu się ich przekonać, że ma sklerozę. Kombinował, jak umiał, żeby kartony z notatkami nie odleciały. Przyciskał je najróżniejszymi przedmiotami, które przyniósł ze sobą z mieszkania.
      Nożyczki, futerał na telefon komórkowy, taśma klejąca, znaleziony w mieszkaniu kalkulator, ładowarka, ołówek, pilot do klimatyzacji, zapalniczka do podpalania gazu, pomarańcza, tarka do czosnku, zwykła zapalniczka, zewnętrzny dysk, przewodnik po Andaluzji, książka Pielgrzymka Arsenijego Njegovana, blister aspiryny, dyktafon (zepsuty), płytka ceramiczna azulejo, na której stawia się mydło, magnes na lodówkę (arabeska z napisem „Grenada”), klucze od belgradzkiego mieszkania, mały ceramiczny uchwyt do tymianku, gorzka czekolada z orzechami laskowymi Ritter Sport, USB, szminka i lusterko.  
      Musiał rozebrać rzeczywistość na części, zobaczyć, jak została napisana, pozornie bez ładu i składu, ale w gruncie rzeczy zgodnie z pseudoromatycznym charakterem Vidy. Dreptał w miejscu, a potem biegał od jednej kartki do drugiej, żeby odnaleźć logiczny ciąg, łączący pojedyncze fragmenty opowieści. W oddali grała Arabeska Debussy’ego. On jej nie słyszał, bo w uszach huczała mu muzyka z telefonu, a w głowie chór zdań Vidy. Wisiały nad nim jak wpisy w mediach społecznościowych, które wrzynają się w mózg razem z dołączonym do nich materiałem wizualnym. Wszystkie te głosy, tony, wewnętrzne i zewnętrzne, milkły, kiedy pojawiał się zew, coraz wyraźniej przybierający postać wojennej pieśni. 

Fragmentor przyzywa
Dzieci maniackich nocy
Fragmentor zgrzyta zębami
Krzyczy pośród nocy
Fragmentor ma dysleksję
Synapsy to nowe sylaby
Fragmentor ma tiki
Fragmentor światu nie podaje graby

Fragmentor połyka przecinki
Fragmentor z matmy jest słaby
Fragmentor gada ścinki

Fragmentor jest emoji
I rymów toczy walce
Chociaż nie był na Fidżi
Fragmentor łamie palce
Fragmentor to jest błazen
Nie puści wam nic płazem

Fragmentor wymyśla nicki
Fragmentor nie istnieje
On lubi wszystkie freaki
My Love Story to jego dzieje

– Nie mam teraz czasu na poezję! Nie mam! – krzyczał na siebie, sam nie wiedząc, dlaczego ciągle umyka mu czas. Co to znaczy dobrze wykorzystany czas? Czy do tej pory go szukał, a może zużywał?
      Nie rozumiał właściwie, jaka była idea tego dziwnego stowarzyszenia. Byli szpiegami czy pracownikami wywiadu? Jeśli tak, to czy zna ich nasza policja? A może to głupkowaci turyści, poszukujący wrażeń z braku pomysłów na siebie? Czy wolno mu kręcić się wokół agentów innych organizacji? Czy jej towarzysz zadzwoniłby na policję, gdyby tak było?
      – To absurd, popadam w paranoję.
      Męski i żeński pierwiastek, Złota Ręka, fryzura, Teneryfa, Maroko, kto to wszystko ze sobą powiąże?
       Poczuł przemożną potrzebę penetracji – pasywnej, nie aktywnej. Myśl pojawiła się nagle, łagodząc napięcie. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej myślał o peggingu, ale teraz zapragnął, aby kobieta się w niego wdarła. Pierwiastek męski i żeński. 
      Wysłał do właściciela bear baru wiadomość z pytaniem, gdzie w mieście znajdzie klub BDSM. Potrzebuje tego do śledztwa, oczywiście.
      Do wieczora sprawdzał na Google’u, jak się przygotować, a potem, wykąpany i po lewatywie, udał się w umówione miejsce. 
      Poprosił dziewczynę, żeby reagowała na imię Vida. Gdy zabierała się za niego, w podnieceniu wyszeptał:
      – Tu eres mi Vida.
      – Koniec gadania. Teraz to Życie cię wyrucha – odpowiedziała.

18

23.12.2014. Diario de Vida

Spod mostu wypływali kajakarze zmierzający w stronę lśniącego na horyzoncie sewilskiego zmierzchu. Na drugim brzegu, na trawie, ludzie leżeli albo ćwiczyli, łapiąc ostatnie promienie słońca. Pewien człowiek siedział w łódce z urną, kotem i patchworkową torbą. Chciał wrzucić prochy swojej zmarłej żony Soledad do Gwadalkiwiru, ale uznał, że gorące okolice Sewilli nie będą właściwym miejscem wiecznego spoczynku dla jego niegdyś mrocznej i pochmurnej towarzyszki życia. Postanowił więc rozrzucić je w Bajkale.
      Niezależnie od siebie dwudziestu czterech rowerzystów przejechało przez most w poszukiwaniu przeterminowanych świec adwentowych.

 
Nie może już czekać, musi coś robić. Z plecakiem, dwudziestoma czterema nieodebranymi połączeniami i dziesiątkami nieprzeczytanych esemesów, maili i powiadomień bez jasnego celu włóczył się po Sewilli. Pytał każdą napotkaną osobę o salon fryzjerski, w którym mógłby się ostrzyc i ogolić – był zarośnięty, wyglądał niezdrowo, a z powodu ograniczonej pakowności walizki jego ubrania były wymięte. Zdesperowany chwytał się, jak tonący brzytwy, historii o tajnym stowarzyszeniu balwierzy rządzących światem, a brak zaufania ze strony lokalnych fryzjerów tylko podkręcał jego nowy, paranoiczny pomysł.
 
Wędrował po rożnych dzielnicach miasta, badając teren, ale ludzie, których pytał o salon fryzjerski, mówili mu, że zamykają, jest sjesta, zbliża się święto lub grozili, że zadzwonią na policję. 
      Po poprzedniej nocy bolał go odbyt i za każdym razem, gdy próbował usiąść, przypominał sobie zdarzenie z wczoraj. Dlatego nie zatrzymywał się za często, tylko łaził po Sewilli.
      Na placu Macarena dopadło go ogromne zmęczenie. Po głowie plątał mu się ten potworny hit z lat dziewięćdziesiątych. Usiadł odpocząć. Słońce raziło go w oczy, przymykał powieki i chłonął witaminę D.
 
Gdy doszedł do siebie, w mgnieniu oka zobaczył śmierć i Los del Río grających w szachy na placu. „Bergman, o Boże, skąd się tu wziął ten billboard? Ale czy to jest billboard?” Widział ten obraz w ruchu, nie jako statyczny reklamowy materiał, i naraz wszystko na placu ucichło: został sam z tą sceną, czarno-białym kadrem wyciętym z kolorowego pejzażu.
Śmierć zwyciężała i rozpoczynała swój taniec, ale on nie był już w lirycznym nastroju. Prowadzony przez kostuchę korowód poruszał się w rytm Macareny.
 
Now don’t you worry about my boyfriend
The boy who’s name is Vitorino
I don’t want him, couldn’t stand him
He was no good so I
Now come on, what was I suppose to do
He was out of town and his two friends were so fine
Come find me, my name is Macarena
Always at the party con las chicas que estan buenas
Come join me, dance with me
And all you fellas chat along with me
 
Wszyscy tańczyli macarenę, w orgiastycznej ekstazie wywołanej tą gównianą melodią powtarzali zwrotki i choreografię, w niezgrabnych podskokach kręcili się wokół siebie i wybiegali w różne strony świata. „Nawet Bergmana nie możecie zostawić w spokoju, nawet jego musicie zmieszać z błotem”. Powoli go okrążali, zacieśniając wokół niego pętlę tańca. „Nie ma dla was żadnej świętości?” Wiktor zdjął plecak, wygrzebał ze środka nożyczki, a potem, wykonując nimi groźne ruchy, jakby chciał wyciąć z ramki czarno-biały kadr, próbował odstraszyć widma, ale tylko skaleczył się w udo. Nie czuł jednak bólu i nie widział plam krwi, rozlewających się nieubłaganie i cicho jak przerzuty: niemi wysłannicy zaświatów.
 
Dlaczego wszystko jest tak przejaskrawione? Co to jest za szajs? Nie, to jest hiperszajs! HIPERSZAJSOWYREALIZM, w którym znajdują się wszystkie intertekstualności świata, zmieszane w jedną gigantyczną superstrukturę, wznoszącą się niczym hiperrealistyczny drapacz chmur. Zawiera on w sobie całą mądrość świata, mity różnych cywilizacji, fantastyczne wynalazki, futurystyczne idee, wiersze Mariny Tucacković, studia paznokcia, telezakupy, urządzenia z telezakupów, teledyski z MTV, campowe ciuchy, pogańskie zwyczaje, ateizm i greckie krzyże, sprzęty Bang & Olufsen, gumowe kaczuszki, pierdolone wyprzedaże z całego świata, atrakcje turystyczne, smog, szyby naftowe, supernowe i riposty z amerykańskich sitcomów. Wszystko to się łączy, umiera, rozciąga jak guma do żucia, w tej superstrukturze wszystko wibruje: od rumuńskiego neorealistycznego filmu do wiralowego Pen-Pineapple-Apple-Pen. 
      Wszystko to przeżuwa się wzajemnie i wyrzyguje, jest mieszane i wypluwane, zlewa się w paletę o nieskończonej liczbie kolorów. Zaczynasz mieć obsesję na punkcie tej struktury, jeśli ci się poszczęści, wytyczysz wokół niej granice, za którymi wyizolujesz ślady homogenicznej masy – twoje małe mikrokosmosy, w których rzeczywistość posiada jednorodną formę, stworzoną dla ciebie. Dopóki nie zobaczysz w mediach jakiegoś kutasa i nie przypomni ci on, że jesteś częścią hiperszajsrealizmu, niezależnie od tego, ile byś się krył za murem filtrowanej zawartości Facebooka, AdSense’u oraz kręgu znajomych z podobnymi zainteresowaniami.
      Nikt nie jest niewinny w dobie hiperszajsrealizmu, nikt nie jest dość skrupulatny, wszyscy są umoczeni i przyczyniają się do ekologicznej katastrofy, narzucanej na Habitat 67 Safdiego przez ropiejącą między jego przemyślanymi sześcianami superstrukturę.
      Usiadł na ławce i zapłakał, mocno ściskając w dłoni nożyczki. Kiedy ochłonął, kiedy kanaliki łzowe wyschły, co przyniosło mu ukojenie, zrozumiał, że to efekt zmęczenia i depresji postkoitalnej. Zeszłej nocy definitywnie po raz drugi stracił dziewictwo. Odzyskał spokój i nie mógł dłużej ignorować skaleczeń, trzeba było je zdezynfekować. Dotarł do domu i wylał butelkę wódki na jedną z czystych ścierek w kuchni. Przetarł rany. Piekło. 
      Fragmentator jęczy. Fragmentator jest napięty. Przychodzi ukojenie. 
      Owinął papier toaletowy wokół uda. Papier był wystarczająco mocny, by się tam utrzymać. Taśmą klejącą zalepił go w poprzek, po czym wypił odrobinę wódki, na uspokojenie. Dżinsy nie wyglądały źle, dziury teraz i tak są w modzie. Trzeba iść dalej.

More by Aleksandra Wojtaszek

Niekrolog

DISCLAIMER: Niekrolog (Skorosmrtnica) to zbiór opowiadań składający się z sześciu cyklów (Pewna nieoczekiwana wiadomość, Nad przedmieściami nie latają ptaki, Szkice z minibusu, Niekrolog, Na usta, Jeśli nas bombardowaliście). Każdy cykl zawiera pięć opowiadań, mają one charakter otwarty, często brakuje im wstępu, a ich punktem wspólnym jest przestrzeń. Jako całość zbiór Niekrolog stara się humorystycznie i ironicznie opowiadać o poważnych i jednocześnie codziennych sprawach człowieka, który znalazł się w momencie granicznym – osobistym lub dziejowym. CYKL: NAD PRZEDMIEŚCIAMI NIE LATAJĄ PTAKI ...
Translated from SR to PL by Aleksandra Wojtaszek
Written in SR by Ana Marija Grbic

Szczęśliwe zakończenie

Obudził mnie deszcz. Wdarł się w mój sen, w pierwszej chwili nie wiedziałam, skąd pochodzi. Niósł mnie bezkres Pacyfiku. To na pewno był Pacyfik, wyglądał identycznie jak w telewizji. Dryfowałam przez turkus i kryształ. Tak mówią w filmach dokumentalnych, „turkus i kryształ”. Z bioder zwisały mi perełki ozdabiające bikini. Mój pierwszy, dziecięcy kostium kąpielowy – pamiętam go ze zdjęć. Kiedy poprawiałam supeł, niebo opuściło zasłonę. Ciężkie krople spadały mi na czoło, były coraz gęstsze i większe, aż woda pokryła cały świat. Porwała mnie w objęcia i przylgnęła szczelnie, jak szczelna macica...
Translated from SR to PL by Aleksandra Wojtaszek
Written in SR by Jasna Dimitrijević

Na przekór wiośnie

W przytłaczającym świetle taniej jarzeniówki Marijana Grujić obmywa nogi z pyłu. Jest jeszcze bardzo młoda, wciąż biega, zamiast chodzić, brudzi buty w błocie, byle uniknąć asfaltu. Myśli o tym, że do wczoraj grała w gumę bez ani jednej skuchy, a dzisiaj pocałował ją chłopak, wepchnął jej w usta ciepły szorstki język.       – Życie się zmienia – tak mówi babcia – życie ciągle się zmienia, i to na gorsze.       „A jednak – myśli Marijana Grujić – język jej nowego chłopaka to dobra odmiana”. Bo nawet jeśli trzydzieści razy z rzędu przeskoczyłaby gumę bez skuchy, w końcu i tak zaczęłoby brakować ...
Translated from SR to PL by Aleksandra Wojtaszek
Written in SR by Ana Marija Grbic

Nie byłam, ale teraz jestem. Wrażliwa na każdą zmianę pogody

Po jednej stronie kanału wiatr bije śniegiem w twarz, a po drugiej dmie w plecy, co trochę ułatwia zadanie. Stamtąd, z końca mostu, można podziwiać pejzaż bez mrużenia oczu. Kanał jeszcze nie zamarzł całkowicie, ale to kwestia kilku dni. Wydaje się to nieprawdopodobne, a jednak na samym środku kanału łabędź przedziera się przez śryż. Zmaga się, toruje sobie drogę – metr po metrze, powoli, lecz z dobrym skutkiem.       Należy się zatrzymać, żeby obserwować ten widok. Nie jest to miłe, ale przykuwa uwagę. Mógłby przecież podfrunąć i wylądować pod mostem, gdzie woda nie zamarzła, ale nie robi teg...
Translated from SR to PL by Aleksandra Wojtaszek
Written in SR by Marija Pavlović

Flamaster

Na początku rozmowy Robert siedzi na sofie sam, na lewo od plamy, którą Sven zrobił kilka miesięcy temu czerwonym flamastrem. Chce wiedzieć, jak się czuję, czy apteki i sklepy są otwarte, czy mam wszystko, a może czegoś potrzebuję, i co zrobię, jeśli coś się stanie. Dobrze, otwarte, mam, nic się nie stanie. Codziennie pyta o to samo, a ja każdego dnia odpowiadam to samo. Po siedemnastej nic się tu nie dzieje. Lockdown jest właśnie po to, żeby nic się nie działo – ciśnie mi się na usta, ale milczę, tak będzie lepiej. Robert mówi, że chce mu się pić, i wstaje po szklankę wody. Autobusy nie kursu...
Translated from SR to PL by Aleksandra Wojtaszek
Written in SR by Jasna Dimitrijević
More in PL

Osad z kamienia

Bo widzisz, chwilę to trwa, zanim taka słuchawka prysznicowa weźmie i zarośnie kamieniem. Teraz, gdy z wężem wokół szyi zwisam w połowie na korytarzu, a w połowie na schodach, myślę sobie: jakby te moje ziomki raz zobaczyły łazienkę, to by się mogły domyślić. Gdyby jeden jedyny raz weszli na górę, jak zrobiła to Emma tamtego popołudnia. Obejrzeliby sobie słuchawkę prysznicową, odkręcili i zakręcili kran, spojrzeli na wapienny osad pokrywający ścianę kabiny, zauważyli w umywalce moje pospiesznie zgolone włosy i zaraz by wiedzieli: z tym gościem jest coś nie halo, musimy go ratować. Łazienka prz...
Translated from NL to PL by Olga Niziołek
Written in NL by Lisa Weeda

Pochwała huraganu

Zawsze sprawiała mi przyjemność przemoc tego, co codzienne: na przykład szklanki tłuczonej w ciemności. Czasem się zastanawiam, czy to wspomnienie naprawdę jest moje. Przeżywam tę scenę na nowo z niepowstrzymaną wręcz radością: przedmiot upada i rozbija się, a potem słychać potworny hałas i chór głosów w środku nocy. Moja matka włącza światło, żeby oświetlić porozrzucane kawałki. Jej otwarta dłoń zawieszona w powietrzu, tuż nade mną. Odgłos wymierzanego policzka, który w niczym nie przypomina dźwięku uderzającego o podłogę szkła, i nagły przebłysk świadomości, że wszystko jest częścią tej same...
Translated from ES to PL by Katarzyna Górska
Written in ES by Alejandro Morellón Mariano

Trzmieli Żleb, czyli co wydarzyło się we wsi Strmčnik podczas tygodniowego turnusu narciarskiego

Dzień zero       Znów niemal automatycznie skierował palce w stronę telefonu komórkowego, który położył obok talerza z zupą. Nie żeby spodziewał się czegoś ekscytującego na ekranie, po prostu nawyk był silniejszy… Wolał odinstalowywać aplikację randkową za każdym razem, gdy wracał do domu na kilka dni. I wciąż nie było dla niego całkiem jasne, czy robił to dla siebie i swojej rodziny – ponieważ nie chciał wprawiać ich w zakłopotanie – czy też czynił tak, aby uchronić się przed dyskomfortem innego rodzaju. Nie życzył sobie oglądać wśród użytkowników aplikacji śmiesznych przezwisk i żałosnych, ...
Translated from SL to PL by Joanna Borowy
Written in SL by Agata Tomažič

Płastuga

Unoszę się z twarzą zanurzoną w wodzie i nakazuję sobie spokój. Nie zwracaj na siebie uwagi, nie marnuj energii. Po prostu trwaj. Wydychaj powietrze powoli, bardzo powoli. Małe bąbelki uciekają w górę, łaskocząc mnie po policzkach. W ostatniej chwili moim ciałem wstrząsną spazmy, a skurcz brzucha zmusi usta, by się otwarły, i właśnie w tym momencie zdecydowanym, spokojnym ruchem uniosę głowę nad wodę i wezmę głęboki wdech. – Siedemdziesiąt dwie sekundy! – nie zawoła nikt. Oto umiejętność, która nie prowadzi w życiu donikąd. Co najwyżej przybliża do siebie samej. Siedzę na dnie basenu i pat...
Translated from NL to PL by Olga Niziołek
Written in NL by Nikki Dekker

Przebłyski

W zbiorze esejów zatytułowanym Zen w sztuce pisania Ray Bradbury notuje, że między dwudziestym czwartym a trzydziestym szóstym rokiem życia w wolnych chwilach spędzał czas na spisywaniu listy rzeczowników. Taka lista mogła wyglądać mniej więcej następująco: JEZIORO. NOC. ŚWIERSZCZE. JAR. STRYCH. PARTER. KLAPA. DZIECKO. TŁUM. NOCNY POCIĄG. SYRENA PRZECIWMGŁOWA. BUCZEK MGŁOWY. SIERP. KARNAWAŁ. KARUZELA. KARZEŁ. GABINET LUSTER. SZKIELET. Ostatnio przydarzyło mi się coś podobnego. Wychowałam się w rodzinie, która zapewniła mi dobrą edukację i nauczyła dobrego obcowania ze światem, ale ostatnio ...
Translated from IT to PL by Mateusz Kłodecki
Written in IT by Sara Micello

PISK

Dwudziesty ósmy listopada 2020 roku, miesiąc po tym, jak upolityczniony Trybunał Konstytucyjny zdelegalizował aborcję w Polsce. Magda Dropek, jedna z organizatorek protestów kobiet w Krakowie, napisała na Facebooku: Przez kilka lat wspierania działań ulicznych jednego byłam pewna: nie potrafię krzyczeć, skandować, jestem zbyt chaotyczna, by sprawnie i logicznie mówić, dlatego dobrze czułam się zawsze w przelewaniu myśli, ale na papier/ekran, pisaniu, komunikacji bez głosu. No i mój głos, nie cierpię swojego głosu. W ostatnich tygodniach krzyczę jak nigdy, z trzewi, ze środka, z przepony, se...
Written in PL by Aleksandra Lipczak