„Cały świat jest pełen rzeczy i doprawdy potrzebny jest ktoś, kto szukałby ich i robił z nimi porządek. Robią to właśnie poszukiwacze rzeczy.”
„Pippi Pończoszanka”, Astrid Lindgren
Z języka szwedzkiego przełożyła: Irena Szuch-Wyszomirska
„Zamknęła drzwi, pieczołowicie umieściła klucz w kieszeni i (...) wyruszyła w podróż. Dróg było kilka, ale Dorota wkrótce odnalazła drogę wybrukowaną żółtą kostką. Maszerowała raźnym krokiem w kierunku Szmaragdowego Grodu, a jej Srebrne Trzewiczki połyskiwały wesoło na twardym, żółtym bruku. Słońce świeciło jasno, ptaki słodko śpiewały i Dorocie nie było wcale tak smutno, jak można by przypuszczać, że powinno być smutno małej dziewczynce, którą porwał wiatr z rodzinnej ziemi i zaniósł w obce strony.”
„Czarnoksiężnik ze Szmaragdowego Grodu”, Lyman Frank Baum
Z języka angielskiego przełożyła: Stefania Wortman
Żółta kostka
O mglistej przeszłości i niejasnej przyszłości pewnego architektonicznego symbolu Sofii
Lata temu gościłam w Sofii moją przyjaciółkę z Węgier. Podczas obowiązkowego spaceru po miejskich atrakcjach turystycznych, znalazłyśmy się na placu „Zgromadzenia Narodowego”, jednak Agnes, zamiast przyglądać się wielu ważnym budynkom zbudowanym w okolicy, wpatrywała się w bruk. W swoich czerwonych butach, które zupełnie przypadkowo miała tego dnia na sobie, wyglądała jak prawdziwa Dorotka z Krainy Oz, z tą różnicą, że nie wylądowała na drodze wybrukowanej żółtą kostką z Kansas, a z Budapesztu. Wyjaśniłam, że chociaż jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Sofii, kostka dzieli z Agnes wspólne miejsce urodzenia, a ona zażartowała, że pewnie dlatego czuje się tu jak w domu. Gdy zapytała, w jaki sposób kostka brukowa znalazła się w mieście, opowiedziałam słynną historię o jej przybyciu do młodej bułgarskiej stolicy w pierwszych latach dwudziestego wieku. W tej wersji opowieści była ona bowiem prezentem ślubnym dla cara Ferdynanda od monarchii austro-węgierskiej.
Obecnie, oprócz głównych ulic Sofii, żółta kostka zdaje się pokrywać także pewną niewidzialną granicę na bardziej abstrakcyjnym poziomie – z jednej strony jako nawierzchnia drogowa pełni ona funkcję czysto praktyczną – z drugiej ma wartość sentymentalną, jest atrakcją turystyczną i symbolem historycznym Sofii.
Okres, w którym główne ulice stolicy zostały pokryte żółtą kostką (1907–1908 r.) zbiega się z budową szeregu emblematycznych dla Sofii budynków: Teatru Narodowego (1906 r.), Kasyna Wojskowego (1907 r.), Hal Targowych (1911 r.), Centralnej Łaźni (1913 r.), Soboru św. Aleksandra Newskiego (1904–1912 r.). (1) Jednak w przeciwieństwie do historii budynków, która jest dobrze znana i udokumentowana, przeszłość kostki jest raczej dość mglista. Jej obce pochodzenie zostało ujawnione dopiero w 1960 r. Według archiwów, cytowanych na stronie internetowej Urzędu Miasta Stołecznego Sofii „żółta kostka ceramiczna jest zrobiona z marglu, znanego na Węgrzech pod nazwą »marga«, którego złoża znajdują się w kopalni pod Budapesztem. Wydobyty margiel jest ścierany na pył, formowany, a następnie pieczony w specjalnych piecach o temperaturze 1300 stopni. Na Węgrzech próbowano używać także surowców z innych miejsc, jednak nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu”.
Popularna także i dziś wersja o ślubnym prezencie okazuje się jednak niezbyt wiarygodna – utrwaliła się raczej ze względu na swój romantyczny charakter i nieustanne powtarzanie, niż na podstawie faktów. I znów jak podaje strona Urzędu Miasta „wyłożenie ceramicznej kostki nie było odruchem serca wynikającym z zaślubin księcia Ferdynanda z Marią Luizą, gdyż ta wówczas już nie żyła (1907), nie była to zatem chwilowa fantazja, a przejaw stołecznej polityki, wspartej przez państwo w okresie budowy nowej Bułgarii”. Innymi słowy, kosztowna żółta kostka została zamówiona, przetransportowana, dostarczona, ułożona – i opłacona (dzięki niemałej pożyczce)! – przez Urząd Miasta Sofii.
Drugą istotną różnicą między żółtą nawierzchnią a pozostałymi obiektami architektonicznymi z tej epoki jest niemal całkowity brak kostki brukowej na rynku pamiątkarskim. Podczas gdy koszulki, pocztówki, kalendarze i makiety z wszechobecnym wizerunkiem cerkwi św. Aleksandra Newskiego zalewają turystów w Sofii (i poza nią (2) ), żółta kostka pojawia się sporadycznie – jako detal, którego nie da się uniknąć.
Oczywiście wynika to po części z jej użytkowej funkcji – ze swoimi złotymi kopułami świątynia znacznie lepiej nadaje się do interpretacji przez pamiątki, niż jakaś tam nawierzchnia drogowa, nieważne jak imponująca by ona była. A jednak potencjał do takich interpretacji istnieje, co udowadniają barcelońskie repliki płytek stworzone według projektu Gaudiego czy też wszelkiego rodzaju pamiątki z wytłoczonymi charakterystycznymi kwiatowymi wzorami, inspirowane chodnikami w Bilbao.
Żółta kostka brukowa różni się od swoich rówieśników – budynków, symboli Sofii, także swoją niejasną przyszłością. Zabytkowa świątynia św. Aleksandra Newskiego, Teatr Narodowy, Kasyno Wojskowe i Centralna Łaźnia przechodzą remonty i renowacje (na ile udane, to już oddzielna kwestia). Z drugiej strony żółte kostki – mimo swojej wartości estetycznej oraz znaczącej historycznej symboliki, są traktowane raczej jak zwyczajna nawierzchnia drogowa – powoli, nieodwracalnie i prawie bezgłośnie (lub co najwyżej przy wtórze argumentów przekonujących o ich niepraktyczności i wysokim koszcie utrzymania) – znikają z sofijskiego pejzażu, najczęściej zastępowane przez nudny asfalt. Oprócz tego, że takie podmiany są po prostu smutne, to powodują także dużą frustrację, gdyż odbywają się bez publicznej dyskusji i jasno określonej strategii dotyczącej konserwacji żółtej nawierzchni.
Choć nie uważam się za wielką patriotkę, to żółta kostka stała się dla mnie symbolem silnej więzi, jaka łączy mnie z moim rodzinnym miastem. Za każdym razem, gdy się po niej przechadzam, szczególnie jeśli przez długi czas mnie nie było, w mojej głowie sama z siebie pojawia się fraza, którą Dorotka z „Czarnoksiężnika z krainy Oz” powtarza jako zaklęcie, aby wrócić w rodzinne strony: „Nie ma to jak w domu”. To dlatego stale zmniejszająca się powierzchnia pokryta żółtą kostką w centrum Sofii, wraz z perspektywą jej zniknięcia, tak bardzo mnie przygnębiają. Wciąż jednak odnajduję ukojenie w myśli, że prawdopodobnie jeszcze przez długi czas ostanie się w kilku miejscach na świecie.
Pierwsze z tych miejsc odkryłam, gdy przyszła moja kolej, by odwiedzić Agnes w Budapeszcie. Spacerując bez celu po mieście, natrafiłyśmy w Budzie na boczną ślepą uliczkę. Najpierw ogarnęło mnie dziwne poczucie swojskości i pomyślałam, że doświadczam właśnie jakiegoś niewyjaśnionego déjà vu, jednak po chwili zauważyłam, że ulica jest pokryta nieco zaniedbaną i zniszczoną, ale poza tym zupełnie identyczną, żółtą kostką ceramiczną znaną mi z Sofii. Zaś kilka lat później natknęłam się na żółtą kostkę na małym placyku w Belgradzie. W odróżnieniu od Sofii, gdzie bruk ułożony jest w jednym kierunku, tamten był poukładany w bardziej skomplikowany „szachowy” wzór. Tak czy inaczej, ich wygląd wystarczył, aby odgonić delikatny przypływ tęsknoty, jaką odczuwałam tego dnia za Sofią i sprawić, by mroczne niebo nad Belgradem wyglądało choć odrobinę bardziej gościnnie.
Wygląda na to, że są i inne miejsca, w których można się poczuć (prawie) jak w domu.
Tsholam
O butach wolnochodkach i bhutańskim wskaźniku szczęścia
Szukając w Internecie obrazów przy użyciu kluczowych słów „Bhutan” i „buty”, otrzymamy dwa typy wyników. Pierwszym z nich będzie turystyczne obuwie sportowe – solidne, twarde, z grubym bieżnikiem, w ciemnym kolorze, paskudne, ale też superpraktyczne. Wskazane dla entuzjastów, którzy mają zamiar wspinać się po himalajskich wzniesieniach, nie narażając się na skręcenie kostki.
Drugi rodzaj wyników to zupełne przeciwieństwo pierwszego – niezwykle kolorowe i kwieciste buty sięgające kolan o czysto estetycznej funkcji, którym tak daleko do praktycznego obuwia turystycznego, jak daleko leży królestwo Bhutanu od bałkańskiej republiki Bułgarii.
Buty, znane jako „tsholam”, są chyba najciekawszym elementem bhutańskiego ubioru ludowego mężczyzn. Poza nimi strój składa się również z sięgającej kolan szaty z długimi rękawami, którą obywatele mają obowiązek nosić zawsze, gdy znajdują się w miejscach publicznych. Jednak w odróżnieniu od szaty, buty zakłada się tylko na specjalne ceremonie – na co dzień ich miejsce zajmuje rozczarowująco zwyczajne czarne męskie obuwie albo białe trampki. Te, jak widać, są poza zasięgiem rządowych rozporządzeń, chroniących bhutańską tożsamość narodową – zarówno przed presją modernizacji ze strony Zachodu, jak i przed wpływami Indii i Chin – gigantycznych sąsiadów małego himalajskiego królestwa.
Po dziś dzień buty są wykonywane ręcznie i na zamówienie. Szewc w Thimphu, w stolicy Bhutanu, który wykonał moją parę, nie potrafił ukryć swojego zdziwienia, widząc, że kobieta zamawia męskie obuwie, ale mimo wszystko zachował pełen profesjonalizm – na kawałku kartonu odrysował moją stopę i odmierzył długość między kostką a kolanem. Następnie wyjął próbki satynowanych materiałów i haftów. Gdy w nich przebierałam, miejscowi klienci przytakiwali z aprobatą.
Efekt końcowy przyprawia o zawrót głowy. Dosłownie. Są tu barwne smoki wyhaftowane na jaskrawopomarańczowym brokatowym jedwabiu, otoczone kolorowymi kwiatowymi wzorami, a między poszczególnymi tkaninami znajdują się pomarańczowe i trawiaste wstążki – ich końce wykończone są cyklamenowym różem i niebieskim turkusem. Spoglądając uważniej na monochromatyczne i proste na pierwszy rzut oka elementy, ujrzymy również dodatkowe detale – górna jednobarwna część jest wykonana z turkusowo niebieskiej satyny z wyszytymi smokami, zaś dolna biała część ma wytłoczone kwiatowe motywy. Nawet brązowe ornamenty na palcach i pięcie obszyte są czerwoną nicią.
Jeśli spojrzeć na nie pojedynczo każdy z detali wychodzi poza tradycyjne rozumienie łączenia kolorów, jednak połączone ze sobą tworzą coś całkowicie bajkowego, prawie psychodelicznego. „Te buty pasują do wszystkiego, ale zupełnie nie da się w nich chodzić” słusznie zauważyła moja przyjaciółka, gdy zobaczyła je w Sofii. Przyznaję, że jeszcze nigdy ich nie założyłam – nie tylko ze względu na brak odpowiedniej okazji, lecz również dlatego, że są na mnie za duże. Jest to dość rozczarowujące, zważywszy na fakt, że są to jedyne buty w mojej szafie zrobione na zamówienie.
Uzgadniając ich wygląd, nie wiedziałam jednak, że kolor i wzór butów zależą od profesji i statusu społecznego ich właściciela. Górna część wykonywana jest przeważnie z czarnego lub niebieskiego jedwabiu, dolna informuje o pozycji w hierarchii – żółty kolor jest zarezerwowany dla Jego Królewskiej Mości króla Bhutanu i dla najwyższego przywódcy religijnego w państwie, pomarańczowy – dla ministrów, czerwony – dla oficerów z tytułem szlacheckim i dla sędziów, zaś zielony – dla zwykłych obywateli.
Bhutan poza swoją skomplikowaną i anachroniczną strukturą polityczną, słynie również z wysiłków, jakie to państwo wkłada nie tylko w rozwój Produktu Krajowego Brutto (PKB), lecz także w Szczęście Narodowe Brutto (SNB). To drugie wcale nie jest jakąś abstrakcyjną buddyjską ideą, a głównym wyznacznikiem określanym przez szereg konkretnych regulacji rządu i instytucji państwowych, które podejmują działania na rzecz dobrostanu bhutańskiego narodu poza ściśle ekonomicznymi wskaźnikami. Polityka zapoczątkowana przez poprzedniego monarchę jest wciąż praktykowana przez jego syna i sukcesora tronu, obecnego króla Bhutanu.
Po koronacji w 2008 roku 28-letni bhutański król Jigme Khesar Namgyel Wangchuck był najmłodszą głową państwa na świecie (i tak pozostało do 2011 roku, kiedy Kim Dzong Un został przywódcą Korei Północnej). Podczas ceremoniału koronacyjnego następca tronu miał na sobie oczywiście tradycyjne bhutańskie buty. Jednak tym razem nie były one wykonane przez lokalnego szewca, a przez włoską markę Salvatore Ferragamo, której początki sięgają lat dwudziestych ubiegłego wieku. Wówczas sam Salvatore Ferragamo był ulubionym projektantem obuwia hollywoodzkich gwiazd.
W 1938 roku Ferragamo stworzył być może najsłynniejszy model butów, zwany Rainbow, czyli złote sandały na platformie w kolorach tęczy, niemniej psychodeliczne od tradycyjnego bhutańskiego obuwia. Zostały one wykonane specjalnie dla Judy Garland, która w tamtym momencie znajdowała się na planie „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. (Związek z napisaną specjalnie na potrzeby filmu piosenką „Over the Rainbow” raczej nie jest przypadkowy.) Jednak w filmie grana przez Garland Dorotka nie ma na sobie złotych sandałów, a parę rubinowych pantofelków (3) pokrytych cekinami. W końcowej scenie dziewczynka stuka jednym obcasem o drugi i trzy razy wypowiada zaklęcie „Nie ma to jak w domu”, aby opuścić Krainę Oz i powrócić w rodzinne strony.
Mimo że moja podróż z Bhutanu do Sofii wyglądała o wiele bardziej prozaicznie – złożyła się na nią seria przesiadek lotniczych, – to przez długi czas miałam wrażenie, że wróciłam z równie bajkowego miejsca, co Kraina Oz. A w walizce zamiast rubinowych pantofelków Złej Czarownicy ze Wschodu, przywiozłam kolorowe bhutańskie buty – też stamtąd.
1.
Według wspomnień obytej w świecie bułgarskiej działaczki społecznej i autorki dzienników Sułtany Raczo Petrowej, która przybyła do Sofii z Tulczy w 1885 r., w dzisiejszej bułgarskiej stolicy „nie było ulic, były tylko ogromne dziury i kurz, który podczas deszczu zamieniał się w błoto, uniemożliwiając jakikolwiek ruch”. W ciągu kilkudziesięciu lat, dzięki austro-węgierskim, francuskim i wykształconym w Europie Zachodniej bułgarskim architektom, Sofia zmieniła się „z typowo orientalnej osady w miasto z ambicją zyskania wizerunku o wymiarze europejskim”.
2.
Wiele lat temu, buszując w sklepie z antykami w nieco zapuszczonym amerykańskim stanie Iowa, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, natknęłam się na oprawioną w ramkę grafikę przedstawiającą sobór św. Aleksandra Newskiego. Gdybym była w Sofii z pewnością uznałabym obrazek za całkowicie nieinteresujący turystyczny kicz, jednak znajdując się w odległości 9000 km od domu, nieoczekiwanie poruszył mnie do takiego stopnia, że z trudem powstrzymałam się od zakupu. Świat jest doprawdy duży, ale dom czai się wszędzie.
3.
Na uwagę zasługuje fakt, że w książce „Czarnoksiężnik z krainy Oz” buty, które Dorotka dziedziczy po Złej Czarownicy ze Wschodu, są srebrne, a nie czerwone. Jednak w filmie ich kolor zostaje zmieniony na rubinowoczerwony, aby wykorzystać nową wówczas technologię koloryzacji filmów Technicolor. Kilka par czerwonych butów wykonanych specjalnie na potrzeby filmu zyskało później status ikon i stało się jednym z najcenniejszych przedmiotów kolekcjonerskich.